sobota, 22 grudnia 2012

Poszukiwania zakończone: filtr idealny!



Przez ostatni rok intensywnie testowałam filtry w poszukiwaniu tego ulubionego. „Przerobiłam” takie marki jak Bioderma i la Roche Posay – były wśród nich filtry lepsze i gorsze, jednak żaden nie zagościł w mojej kosmetyczce na dłużej.


Aż do teraz...
Drogie Panie,
pragnę Wam przedstawić
moje filtrowe odkrycie,
przy którym pozostaję, kończąc trudy testowania
przed Wami...
LOREAL UV PERFECT SPF 50 PA+++




Co sprawiło, że tak zawrócił mi w głowie:


  • Jest fotostabilny: Mexoryl SX i XL
  • Posiada wysoki filtr → 50 SPF
  • Sprawdza się doskonale jako baza pod makijaż- zwłaszcza pod minerały. Zwiększa przyczepność makijażu, co widocznie wpływa na jego trwałość- podkład trzyma się na nim cały dzień. Dzięki niemu pożegnałam mój odwieczny problem (uwidaczniający się głównie zimą) suchych skórek oraz ważenia się podkładu na twarzy!
  • Konsystencja jest lekka i szybko stapia się ze skórą. Nie wychodzi w pory, a wręcz wydają się mniej widoczne. Jest niewyczuwalny na twarzy i można nałożyć go naprawdę sporo- ponieważ skóra go chłonie.
  • Świetnie nadaje się na zimę – zabezpiecza cerę przez wiatrem i mrozem. Myślę, że będzie odpowiedni również na lato ze względu na lekką konsystencję.
  • Optycznie poprawia wygląd cery- lekko ją ujędrnia i napina. Jest taka sprężysta i wypoczęta. Czasem zdarza mi się wyjść w nim solo- lekko tylko pudrując twarz pudrem bambusowym dla wyeliminowania świecenia się skóry.
  • Efekt świecenia jest obecny, w końcu to filtr. Po nałożeniu minerałów nie potrzebuję już matować całości (możliwe, że w lato będzie to jednak konieczne). Lubię ten efekt lekkiego rozświetlenia.
  • Nie zapycha!
  • Nie jest drogi- za 30 ml zapłacimy 14 zł (+ koszty wysyłki)
  • Jedynym minusem jest tubka. Produkt dość ciężko z niej wycisnąć. Byłoby zapewne łatwiej gdyby filtr był przechowywany w pionie. Tubka jest jednak źle wyważona i ciągle się wywraca. Ale to szczegół.
  • Filtr dostaniemy tylko w internecie, ponieważ produkt przeznaczony jest na azjatycki rynek. Ja swoją tubkę nabyłam na Allegro.



Po niniejszej odzie do filtra Loreal, nie muszę już chyba pisać, że polecam ten produkt:)
Pozdrawiam!

Moje inne recenzje o filtrach możecie przeczytać TU, TU i TU

środa, 19 grudnia 2012

Bubelki od My Secret



Dzisiaj krótki wpis o moim ostatnim niezbyt udanym zakupie- eyelinerach od My Secret.

Rzadko kiedy trafiam na produkty, z których nie jestem zadowolona. Decyzja kupna zapada zazwyczaj po poprzednio przeprowadzonym researchu. Tym razem pozwoliłam sobie na spontaniczne zakupy. W amoku, który ogarnął mnie pod szafą My Secret wrzuciłam do koszyka dwa eyelinery.

Eyelinery zwabiły mnie pięknymi kolorami. Jeden to zieleń wpadająca w morski odcień (nr 10) a drugi ma kolor śliwki (nr 11), był jeszcze trzeci - bajecznie cukierkowo różowiutki, na którego jednak się nie zdecydowałam.
Niestety eyelinery zupełnie się nie sprawdziły. Już po pierwszej aplikacji żałowałam tego zakupu.

Tak jak pisałam, kolory niezwykle przypadły mi do gustu, na tym jednak zalety kosmetyku kończą się.

nr 11
Wady:

Pędzelek:
Jest za długi i za cienki. Gnie się we wszystkie strony i nie sposób nim precyzyjnie umalować oko.

Zmywanie kosmetyku:
Niewykonalne, produkt zbija się w kuleczki, które przyczepiają się wszędzie tylko nie do wacika. Większość kosmetyku wylądowała w oczach...

Czy może być gorzej?
Niestety tak: produkt jest wyczuwalny na powiece! Chwilę po wyschnięciu eyelinera powieka w miejscu kreski ściąga się i tak już pozostaje. To bardzo nieprzyjemne wrażenie dyskwalifikuje ten produkt.

nr 10

Na szczęście eyelinery nie były drogie, kosztowały ok 8zł/sztuka. Co nie zmienia faktu ze wolałabym te pieniądze przeznaczyć na coś, czego od razu nie cisnęłabym w kąt. Nie polecam.

Dziewczyny, możecie polecić jakieś fajne kolorowe eyelinery?

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Serum własnej roboty: przeciwtrądzikowo- antyoksydacyjne


Ostatnio stan mojej cery wyraźnie się poprawił. Pożegnałam zaskórniki i buzia prezentuje się prawie idealnie:) O swojej pielęgnacji pisałam już tutaj. Nic się w niej diametralnie nie zmieniło oprócz wprowadzenia serum własnej roboty, którego będzie dotyczył dzisiejszy wpis.

Nie twierdze, że efekt jaki osiągnęłam zawdzięczam jedynie serum. Zbieram raczej żniwa długotrwałego działania na cerę w sposób konsekwentny i przemyślany, a serum jest jedynie wisienką na torcie:)
Jeśli temat Was zaintrygował, zapraszam do posta:)

Serum przeciwtrądzikowo- antyoksydacyjne
Jak możecie zauważyć na zdjęciu prezentującym efekt końcowy to serum dwufazowe bez emulgatora, dlatego faza olejowa i wodna widocznie się od siebie oddzielają. Przed użyciem najeży wstrząsnąć, by fazy się połączyły. Dzięki wadze wszystkie składniki serum mogłam dokładnie odmierzyć. Skład serum jest krótki i ukierunkowany przede wszystkim na działanie przeciwtrądzikowe. Wykonałam go 25 gram- nie za wiele, ponieważ jest to moje pierwsze serum i nie miałam pewności do przepisu, który skomponowałam samodzielnie.
I Faza wodna:
hydrolat oczarowy (lub woda destylowana) 8g
kwas hialuronowy 1,5% 5g

II Faza substancji czynnych:
aloes zatężony 10krotnie 2g
mleczan sodu 2g
ekstrakt z zielonej herbaty 1g

III Faza olejowa:
olej z pachnotki 3g
olej słonecznikowy 3g

IV Liposomy:
ekstrakt przeciwtrądzikowy 1g

V Faza
kilka kropli olejku lawendowego
konserwant


Wykonanie:
Najpierw połączyłam hydrolat z kwasem hialuronowym. Następnie dodałam aloes, mleczan i ekstrakt z herbaty. Potem wlałam oleje i ekstrakt przeciwtrądzikowy. Na końcu wzbogaciłam serum kilkoma kroplami olejku eterycznego i konserwantu.
Serum przechowuję w lodówce. 

Efekty:
Serum działa tak jak powinno:) Nie pojawiały się nowe niespodzianki, wszystkie niedoskonałości szybciej się goiły. Zaskórniki zamknięte poznikały! Ten efekt prawdopodobnie zawdzięczam ekstraktowi przeciwtrądzikowemu z ZSK.
Olejek lawendowy nie tylko wzbogacił serum o piękny zapach, ale dodatkowo działa m.in. przeciwbakteryjne, przeciwzapalne, przeciwtrądzikowe. Stosuje się go w leczeniu trądziku, gdyż zabija bakterie, które powodują infekcje skórne, równocześnie wygładza ją, reguluje produkcję łoju, zapobiega występowaniu blizn. Stymuluje wzrost nowych komórek, tworzenie się nowej tkanki.(cytat ze strony ZSK)

Olej z pachnotki i olej słonecznikowy są bardzo lekkimi i niekomedogennymi olejkami. Olej ze słoneczników nie powoduje powstawania zaskórników oraz działa przeciwrodnikowo. Pachnotka zaś hamuje rozwój bakterii Propionibacterium acnes wywołujących trądzik młodzieńczy.

Serum ma działanie ujędrniające i anti-age dzięki ekstraktowi z zielonej herbaty- skóra była nawilżona i lekko napięta. Sprawiała wrażenie wypoczętej o zdrowym połysku.
Aloes ma bardzo wszechstronne działanie, m.in. przeciwzapalne i gojące, a także likwiduje przebarwienia.
Mleczan sodu silnie nawilża, nie dopuszcza do silnego wysuszenia skóry, ma także właściwość przeciwbakteryjne.
Jedynym odczuwalnym minusem jest to, że serum lekko się klei, dlatego bardziej nadaje się na noc.
Miałam problem z rozpuszczeniem ekstraktu z zielonej herbaty- stąd te grudki.
Poza drobną wpadką z ekstraktem z zielonej herbaty swoje pierwsze serum zaliczam do bardzo udanych mikstur:)

Sięgacie po serum? Stosujecie te własnej roboty czy kupne?
Pozdrawiam!


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Listopad – podsumowanie miesiąca.


Zapraszam na wpis podsumowujący miniony miesiąc. Na początek standardowo kosmetyki, które pożegnałam, dalej nowości, a na koniec niekosmetycznie.
Ostatnie dwa tygodnie upłynęły mi na intensywnym pisaniu pracy magisterskiej, kara za niedotrzymanie terminu była na tyle duża, że skutecznie odciągnęła mnie innych obowiązków oraz od przyjemności (w tym przede wszystkim od bloga). Część formalności już załatwiona, dlatego powinnam mieć więcej czasu i liczę, że przełoży się to na ilość nowych wpisów:)


Zacznijmy od zużyć:


Krem przeciwzmarszczkowy na dzień z wyciągiem z dzikiej róży
Mój ulubieniec, z przyjemnością będę do niego wracać. O kremie pisałam TU.

Hydrolat oczarowy ze sklepu Naturalis

Brzydko pachniał i mocno ściągał skórę- bardzo nie lubię tego uczucia. Z ratunkiem przyszedł niacynamid. Dzięki wzbogaceniu hydrolatu tym składnikiem aplikacja stała się dużo bardziej komfortowa + kosmetyk zyskał dodatkowe właściwości antyoksydacyjne. Wersji oczarowej nie kupię ponownie.

Maska Alterra. Granat i Aloes

Dobra maska z naturalnym składem, moje włosy pozostały jednak obojętne na działanie kosmetyku. Niemniej jednak moje włosy należą do rodzaju kapryśnych i odżywek/masek, które robią na nich wrażenie można policzyć na palcach jednej ręki. Obecnie nie planuję ponownego kupna, jednak nie wykluczam, że kiedyś wrócę do tej maski.

Oriflame, miód do ust
Nie sądziłam, że kiedyś go skończę:) bardzo go lubię, być może kiedyś do niego wrócę.

Lovely, tusz do rzęs Spectacular Me

Moje ostatnie odkrycie (dzięki Milly). Robi cuda na moich krótkich i prosty rzęsach. Wydłuża, podkręca, nie skleja. Cudo! Stale w mojej kosmetyczce.


Nowości w kosmetyczce:


Sally Hansen, preparat do usuwania skórek

Jestem po pierwszej aplikacji i zapowiadanego efektu wow nie doświadczyłam.

Eveline, odżywka 8w1

Mimo syfiastego składu nic nie robi moim paznokciom lepiej. Dobre SOS.

Wibo, lakier, Express Growth nr 395
Ogólnie uwielbiam te lakiery. Tutaj jestem rozczarowana kolorem, szukałam czegoś bardziej wpadającego w bordo.


Loreal, filtr UV PERFECT 50 SPF

Czyżby filtr idealny? Na to wygląda:) Poświecę mu osobną recenzję.

Apis, krem nawilżający z arbuzem i kwasem hialuronowym, SPF 15
Chyba niestety to nie to. Więcej w oddzielnej recenzji.


Maść nagietkowa
Groszowa sprawa, a bardzo dobrze radzi sobie z przesuszonymi ustami.

Lips, maść na zajady
Sama nie wiem... Niestety problem zajadów często mnie dotyczy i jestem w trakcie szukania pomocnych w walce z nimi specyfików. Jeśli macie coś sprawdzonego, koniecznie dajcie znać:)

Kiedy zaczynają grzać kaloryfery zaczynają się moje problemy z przesuszonymi ustami. Jako fanka malowania ust, stanowi to dla mnie duże utrudnienie. Każdy przyzna, że popękane, suche usta nie prezentują się dobrze w towarzystwie szminki. Jeśli macie jakieś sprawdzone sposoby na utrzymanie nawilżenia ust w ryzach chętnie się o nich dowiem.


Miss Dior Cherie, EDT
Wraz ze zmianą pory roku, postanowiłam zmienić zapach. Zawsze preferowałam nuty cytrusowe, dlatego raczej słodkie Cherie są dla mnie duża odmianą. Na szczęście ten zapach bardzo przypadł mi do gustu:)


Z racji ostatnich Rossmannowskich przecen na kolorówkę wrzuciłam do koszyka:
tusz Wibo, z którym nie zamierzam się póki co rozstawać.
Zdecydowałam się też na dwie szminki Wibo Eliksir. Cena za obie nie wiele przekraczała 10 zł, (co usprawiedliwia niezwykle tandetne opakowanie). Wcześniej upatrzyłam sobie dwa numery: jasny, pastelowy róż 06 i najciemniejszy kolor 09. Początkowo nie byłam przekonana do transparentnego wykończenia szminek (jestem przyzwyczajona do tych mocno kryjących). Po aplikacji dostrzegłam jednak ogromne plusy takiej formuły. Łatwo się nimi pomalować, można stopniować efekt i co najważniejsze szminki świetnie nawilżają usta i kryją przesuszenia! Wydaje mi się, że ze wszystkich moich szminek to właśnie Wibo Eliksir zostaną moimi najlepszymi zimowymi przyjaciółmi:)

od lewej 06 i 09

Pozwoliłam sobie zaszaleć, za to grudzień będzie miesiącem zakupowej(pod kątem kosmetyków) ascezy, z racji wielu okazji jakie mnie w tym miesiącu czekają:)


Wiele moich planów w tym miesiącu legło w gruzach z racji kilku infekcji jakie mnie dopadły. Były to plany głównie filmowe. Te, o których wato wspomnieć i które udało mi się zrealizować to:

Jesteś Bogiem
Bardzo dobry, moim zdaniem, film ukazujący historię grupy Paktofonika i perypetie życiowe jej członków. Porywająca historia ze świetną muzyką, nie tylko dla fanów zespołu.


Festiwal Kina Niemego w Iluzjonie z muzyką graną na żywo (Warszawa)
Tego festiwalu oczekuję z niecierpliwością co roku. Tegoroczna edycja była moją trzecią. Jest to specyficzne kino, które na pewno nie przyciąga dużej publiczności. Jest bardzo emocjonalne, pełne ekspresji dziś wyrażanej już zupełnie innymi środkami.
Razem z P. wybraliśmy się na Upadek domu Usherów. Do filmu grał w klimacie rocka/metalu progresywnego Paweł Penksa i jego aranżacja bardzo przypadła mi do gustu.
Fajnie czasem odbyć taką podróż w czasie:) Polecam osobom, które szukają w kinie czegoś nietypowego.

Poza tym warto odwiedzić Iluzjon, dla jego pięknej architektury, która po ostatnim gruntownym remoncie z brzydkiego kaczątka przemieniła się w efektownego łabędzia. Budynek zyskał też nowy neon. Wnętrze zmieniło się nie do poznania- wcześniej ciemno i nijako dziś przestronnie i jasno. Cudo!  

Pozdrawiam!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Liebster blog TAG



Dzisiejszy wpis jest odpowiedzią na taga od Tuśki- dzięki!:)

Zasady TAG-u: Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.

Poniżej moje odpowiedzi na pytania Tuśki:

1. Film do którego wracasz, bo wywołuje na Twojej twarzy uśmiech:

Klątwa skorpiona, Wall-e, Forrest Gump, Cztery wesela i pogrzeb

2. Twój ulubiony zapach- mogą być perfumy, zapach konkretnego kwiatu, ciasta itp.?

Zapach lasu:)

3. Jakie miejsce w Polsce chciałabyś odwiedzić, ale jeszcze nie miałaś okazji?

Mam dwa takie miasta, w których wprawdzie już raz byłam, ale na tak krotko, że można uznać, że właściwie w nich nie byłam;) bardzo chciałbym wrócić do Łodzi i Wrocławia.

4. Kolor w makijażu- na co dzień, tylko od święta, czy raczej w ogóle?

Na co dzień, ale nie codziennie.

5. Jest jakaś książka, przez którą „zarwałaś noc”?

Oczywiście! Przede wszystkim: każda z części Harrego Pottera, saga Georga R.R. Martina Gra o Tron, Starcie Królów a teraz Nawałnica Mieczy (moim zdaniem najlepsza część do tej pory!), Ojciec Chrzestny, Dziwny przypadek psa nocną porą

6. Idealne śniadanie to dla Ciebie…?

Jajka na miękko, grzanki opiekane w jajku, fasolka w sosie pomidorowym na sposób angielski- jednym słowem śniadanie konkret!

7. Jak wyglądałaby Twoja wymarzona sypialnia?

Wielkie łóżko, ciepłe oświetlenie, miękki puchaty dywan,
 ściany w kolorze pudrowego różu i dużo zdjęć na ścianach

8. Czy jest jakiś kosmetyk, który chciałabyś wypróbować, ale cena skutecznie Cię odstrasza?

Odżywka do rzęs Lashfood Nano Peptide- cena 330 zł. Podobno działa cuda… może rozpracuję jej skład i ukręcę coś na jej wzór?

9. Jesteś typem skowronka, czy sowy?

Sowy, zdecydowanie.

10. Jak najczęściej spędzacie czas z przyjaciółmi

Z przyjaciółkami najczęściej spędzamy czas przy szamie (domowej lub knajpianej) gadając do upadłego i nigdy nie mając dość:) ostatnio do naszych spotkań wkradła się gra karciana Ligretto i wszystko wskazuje na to, że stanie się nieodłącznym elementem tych spotkań.

11. Czy masz jakiś jeden sprawdzony kosmetyk do którego stale wracasz?

Mydło z Aleppo, biała glinka, produkty Babydream, tusz do rzęs Oriflame Wonder.

Taguję: Milly z bloga trasa warszawa-kraków, Cathy z naturalnie-mineralnie, Łojotokową głowę, Angel-a z bloga Angel’s hairs, wings and dreams oraz Italianę z bloga Italiany biochemiczny zakątek a osoby nie posiadające blogów zachcam do odpowiadania w komentarzach:)

Moja pytania do Was dziewczyny:

1. Kosmetyczna wpadka.

2. Z jakim bohaterem literackim/filmowym/serialowym się utożsamiasz?

3. Ulubiona potrawa.

4. Autorytet z lat dzieciństwa.

5. Sposób na chandrę.

6. Ulubiony sposób spędzania wolnego czasu.

7. Ulubiona blogerka.

8. Sentyment z dzieciństwa (bajka, zapach, zabawka, itp.)

9. Humanista, artysta czy umysł ścisły?

10. Ulubione półprodukty do pielęgnacji z kuchni.

11. Ideał włosowy do którego dążysz? (opis wymarzonych włosów lub włosy konkretnej osoby)


Pozdrawiam!

czwartek, 8 listopada 2012

Focus na na usta: ulubione szminki !


Pierwszy wpis z kolorówki  na blogu, będzie dotyczył ulubionych szminek z mojej kolekcji. Wszystkie, jak będziecie mogły zauważyć poniżej prezentują kolory intensywne, bo takie należą do najczęściej przeze mnie noszonych.
Bardzo lubię akcentować mocno właśnie usta. Najlepiej czuję się w intensywnych odcieniach różu wpadających w fuksję, co nie oznacza, że ograniczam się tylko do takich kolorów.
Pokażę Wam swatche pięciu ulubionych szminek. Kolorów nie udało mi się odwzorować idealnie. Najbliżej prawdy jest zdjęcie ostatnie, prezentujące próbki kolorów na ręce. Zapraszam:)


Kobo, 108 Fuchsia
Intensywna, czysta fuksja, szczególnie ten kolor lubię nosić w lato.

Oriflame, Giordani Gold, Sweet Orchid
Moja pierwsza bardziej wyrazista szminka. Mam do niej ogromny sentyment:) Lekko wpada w fiolet za co ją uwielbiam!

Rimmel, 016 Heart Breaker
Malina? Kolor pomiędzy różem a czerwienią (wybaczcie nie jestem najlepsza w określaniu kolorów). Oszalałam na jej punkcie od pierwszego pomalowania:) Podarunek od przyjaciółki.

Kobo, 106 Deep Wine
Kolor ciemnego wytrawnego wina, piękny, odważny, zobowiązujący.
Półki co nie odważyłam się w nim wyjść;)

Catrice, 060 Oh Juicy!
Moja ostatnia zdobycz. Sporo się za tą szminką nachodziłam, ale było warto:)
Wspaniała pomarańcza! Bardzo ciepły i orzeźwiający kolor:)


Chętnie poczytam o Waszych ulubionych szminkach. Możecie coś polecić? Na ustach wolicie nosić róże czy czerwienie? Pozdrawiam!

wtorek, 6 listopada 2012

Podsumowanie miesiąca & nowa wcierka & miejsca warte uwagi


W tym miesiącu udało mi się zużyć kilka produktów. Zapraszam na krótkie recenzje.

Włosy:

Szampon Babydream
mój osobisty KWC:) do tej pory nie znalazłam nic lepszego. Świetnie myje, nie obciąża, a moje cienkie włosy są na to podatne. Jeśli chodzi o ich plątanie- jego często wysuwaną wadę, moich włosów ten problem nie dotyczy. Do tego produkt kosztuje grosze. Kupię ponownie.

Odżywka Alterry, Przenica i Morela
Odzywka cieszy się duza popularnością w blogosferze, u mnie szału nie zrobiła. Raczej nie kupię ponownie, chociaż nie jest to zły produkt.

Twarz:

Biochemia, Hydrolat z kwiaru pomarańczy
Zwyczajny hydrolat, pomarańczą niestety nie pachniał. Przy tak wielkim wyborze tego typu produktów na rynku i mojej ciekawości testowania nowych, nie kupię ponownie, a jeśli będę chciała sięgnąć po coś sprawdzonego wybiorę wspaniały hydrolat z rumianu szlachetnego:)

Filtr Biodremy, Photoderm AKN Mat 30 SPF
Przyzwoity produkt, będę do niego wracać. Pisałam o nim TU.

Ciało:

Płyn do higieny intymnej, Facelle
Absolutny hit blogosfery wykorzystywany głównie jako łagodny szampon do włosów. U mnie takie zastosowanie się nie sprawdziło- włosy były obciążone. Zużyłam go do mycia ciała – łagodny skład bez SLS nie wysuszał mi skóry. Jedynie zapach może drażnić co wrażliwsze nosy. Jako żel do mycia ciała kupię ponownie.

Isana, Krem do rąk z mocznikiem 5%
W tym przypadku produktu również nie używałam tylko zgodnie z przeznaczeniem- dużo lepiej sprawdził się w roli kremu do stóp. Bardzo ciężka konsystencja skłania do zakupu raczej w chłodniejszą porę roku. Dłonie smarowałam nim głównie na noc. Możliwe, że kupię ponownie.



Poza tym byłam zmuszona pozbyć się wcierki, o której pisałam Wam TU. Wydaje mi się, że przekombinowałam ze składnikami. Efekt- mieszanka szybko zaczęła śmierdzieć i bałam się ją stosować na skórę głowy.
Postanowiłam nie poddawać się i ukręciłam coś bardzo prostego: wcierkę z wody brzozowej i kilkunastu kropli olejku rozmarynowego. Taka receptura zupełnie nie obciąża włosów, dlatego wcieram ją w skórę głowy po każdym myciu. Woda brzozowa może wręcz przedłużać świeżość naszego skalpu:) Kupicie w każdym Rossmannie za grosze. Dzięki niej włosy staną się mocniejsze. Olejek rozmarynowy nie dość, że pięknie w takiej mieszance pachnie, pobudza wzrost włosów.

Chciałabym jeszcze nadmienić o dwóch niekosmetycznych ulubieńcach tego miesiąca. Pomysł wziął się od Tuśki i uważam go za bardzo inspirujący:)

W październiku razem z przyjaciółką miałam okazję odwiedzić Łódź Design Festival.
Festiwal zajął 4 piętra wystawowe. Tematem przewodnim tegorocznej edycji była ŚWIADOMOŚĆ i prezentowany design odnosił się w większości do ekologicznych trendów w projektowaniu. Zwiedzanie zajęło nam kilka godzin, ponieważ ciekawych przedmiotów było naprawdę sporo. Czuję, że ten festiwal na stałe wpisze się do mojego kalendarza :) 




W październiku razem z TŻem wybraliśmy się do nowo otwartej tureckiej restauracji SOFRA (Warszawa, róg Wilczej i Emili Plater). Sofra w języku tureckim oznacza duży stół, przy którym można wspólnie biesiadować. Taki duży stół znajdziemy w rzeczonej knajpie. Usytuowany w centrum, otoczony jest przez mniejsze stoliki. Przychodzimy bez rezerwacji, ale bez problemu dostajemy dwuosobowy stolik z widokiem na ulicę. Z czasem knajpa zapełnia się. Kelnerka myli się przy prawie każdym przynoszonym daniu, ale nie wpływa to negatywnie na naszą ogólną ocenę tego miejsca. Może ze względu na jej miłe usposobienie, ale przede wszystkim chyba dlatego, że jedzenie w pełni te małe błędy rekompensuje. Szczególnie polecam bakłażany- zarówno te na zimno podawane jako przystawka jak i te zapiekane, faszerowane mięsem- dosłownie rozpływają się w ustach! To była wspaniała uczta w przystępnej cenie. Na pewno nie raz tam wrócimy:)  

                                                                                                                   zdjęcie froblog (wklejone za pomocą url)

I to chyba tyle. Pochwalcie się swoimi ulubieńcami miesiąca, również niekosmetycznymi:) 

niedziela, 14 października 2012

Kika słów o promieniowaniu UV + recenzja filtra Bioderma AKN MAT 30 SPF


Promieniowanie UV jest bardzo silnym czynnikiem zewnętrznym, który istotnie wpływa na procesy starzenia skóry. Mamy 3 typy promieniowania UVA, UVB i UVC, z których ostatnie właściwie nie przenika przez warstwę ozonową atmosfery. Przyjrzyjmy się zatem dwóm pozostałym.
Promieniowanie UVB wywołuje zaczerwienienie cery, a w konsekwencji zmianę pigmentacji naszej skóry czyli opaleniznę. To promienie UVB odpowiedzialne jest za oparzenia słoneczne, starzenie się skóry oraz jej nowotwory.
Promieniowanie UVA penetruje nasza skore znacznie głębiej niż UVB.
Warto zdawać sobie sprawę z tego, że jego natężenie nie zmienia się w ciągu dnia, jest takie same od rana do wieczora, niezależnie od pogody czy pory roku. Zimą jest na równi intensywne jak latem. Przenika przez chmury, szyby okienne i samochodowe!

Niefajnie prawda?

Dlatego, mimo że lato minęło i w naszej strefie klimatycznej nie jesteśmy narażeni na poparzenia słoneczne, warto ze względu na wszechobecne promieniowanie UVA włączyć filtry do naszej całorocznej pielęgnacji.
Ponadto liczne w tych kremach silikony (nie taki diabeł straszny…) tworzą coś w rodzaju tarczy ochronnej, świetnie zabezpieczając przed wiatrem i chłodem. Pamiętajmy o dokładnym ich zmywaniu - pewnym demakijażem ciężko zmywalnych filtrów jest metoda OCM (oil cleansing method).

Jeśli jesteście ciekawe co myślę o filtrze Biodermy AKN MAT 30 SPF zapraszam na recenzję.

Filtr ten zbiera bardzo dobre recenzje na Wizażu, moja również będzie miała udział w budowaniu jego pozytywnego wizerunku:)

Opakowanie i pojemność: 40 ml kremu zamknięte w poręcznej, smukłej tubce.

Koszt: Ta przyjemność kosztowała mnie ok. 50 zł /sklep internetowy

Najważniejsze obietnice producenta: krem przeznaczony jest do cery trądzikowej, ma mieć matowe wykończenie i nie powodować powstawania zaskórników.

Moja opinia: decydując się na ten krem nie łudziłam się, że będzie miał matowe wykończenie. Antonimem słowa filtr, jaki pierwszy przychodzi mi do głowy, jest właśnie mat :D mimo mojego sceptycyzmu krem nie wypada na tym polu źle. Można nałożyć solidną porcję filtra i ukryć błysk pod warstewką makijażu mineralnego lub/i pudru bambusowego (filtr jest fotostabilny – Tinosorb M=inci Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol)
Krem jest lekki, szybko się wchłania, a nowe zaskórniki i inne niespodzianki nie pojawiają się.
Sprawdza się w roli bazy pod makijaż, dobrze trzyma się twarzy, nie roluje się, nie waży, nie bieli.

Same zalety prawda? Bo to wyjątkowo dobry filtr, z odpowiednio wysokim faktorem na chłodniejsze miesiące.
Wady? Dwie: jedna błaha, ale upierdliwa - mianowicie zamknięcie tubki jest jednocześnie jej podstawą. W związku z tym trochę filtra wycieka na wewnętrzną stronę zatrzasku, brudzi go i zasycha. Otwór jest trochę za szeroki, na jego dość wodnistą konsystencję - łatwo wycisnąć za dużą porcję. Wiąże się z tym mała wydajność kremu (to już druga wada). Złapałam się na tym, że szybko zaczełam męczyć tubkę przy próbie wydostania zawartości. 

Podsumowując: jest to filtr, do którego na pewno będę wracać (tak, testuję dalej:)) i ze spokojnym sumieniem mogę go Wam polecić. Bioderma trzyma poziom, to chyba najlepszy filtr z jakim miałam do tej pory do czynienia.

Jeśli szukacie czegoś dla siebie zapraszam także do innych moich recenzji filtrów TU i TU

poniedziałek, 8 października 2012

Serum z witaminą C – do it yourself


Dziś, od dawna już obiecywany wpis, o kwasie askorbinowym – odmładzającym cudeńku, obecnym od dłuższego czasu w mojej pielęgnacji cery. Kwas askorbinowy to najskuteczniejsza forma witaminy C, ale niestety bardzo niestabilna. Poświecę uwagę wyłącznie zewnętrznemu zastosowaniu serum na skórę.

Trochę informacji:
Witamina C w postaci kwasu askorbinowego, jest zaliczana do delikatnie działających kwasów PHA. Działa lekko złuszczająco i przede wszystkim rozjaśniająco.

Kwas askorbinowy dostępny w sklepach z półproduktami ma postać proszku. W takiej formie jest stabilny i może być przechowywany przez kilka lat. Natomiast po rozpuszczeniu w wodzie, witamina C staje się bardzo wrażliwa takie czynniki jak temperatura, światło, tlen. W łatwy sposób ulega rozkładowi i traci swe cenne właściwości. Żeby zapewnić stabilność naszej witamince w serum należy:

  • dbać o odpowiednio wysokie stężenie kwasu askorbinowego, nie niższe niż 10% (maksymalna wartość wynosi 20%) 
  • przechowywanie produktu w niskiej temperaturze (lodówka), najlepiej w buteleczce z ciemnego szkła, chroniąc przed dostępem światła i tlenu. 
  • wykonywać małe porcje serum i zużywać je na bieżąco (trwałość do 2 tygodni) 


O efektach serum z witaminą C:
  • Silny antyoksydant, stymuluje synteze kolagenu, który odpowiada za młody i elastyczny wygląd skóry
  • Szybko wnika w głąb skóry i pozostaje w niej przez okres 3 dni. Po wchłonięciu w skórę, witamina nie może zostać starta lub zmyta. 
  • Spłyca drobne zmarszczki
  • Jest pomocne w walce z przebarwieniami, rozjaśnia piegi
  • Poprawia barierę lipidową naskórka, skóra staje się bardziej odporna na czynniki zewnętrzne i lepiej nawilżona. 
  • Działa łagodząco i przeciwzapalnie, polecana przy atopowym zapaleniu skóry oraz przebarwieniach potrądzikowych. 
  • Polecana także w pielęgnacji cery naczynkowej i z trądzikiem różowatym 
  • Wykazuje działanie gojące drobnych uszkodzeń skóry, jest polecana po zabiegach dermatologicznych, wymagających regeneracji naskórka. 
  • Takie serum to świetne uzupełnienie ochrony przeciwsłonecznej. Ilość witaminy C drastycznie spada pod wpływem regularnego kontaktu ze słońcem (działanie UV o natężeniu identycznym jak słońca w południe przez okres 45-50 min. zmniejsza zawartość witaminy C w skórze o 80%), dlatego warto ją uzupełniać poprzez zastosowanie zewnętrzne na skórę, zwłaszcza, że witamina C z pożywienia trafia do skóry w bardzo małych ilościach.

Wykonujemy własne serum: 
Ponieważ witamina C jako kwas askorbinowy jest tak niestabilna i wrażliwa, dlatego tylko serum wykonane własnoręcznie gwarantuje efektywność witaminy C.

Jego przygotowanie jest banalnie proste i niedrogie w porównaniu z gotowymi produktami co do których często nie można mieć pewności. Najlepiej wykonywać je w małych ilościach i zużywać w ciągu dwóch tygodni. Koniecznie należy je przechowywać w lodówce.

Potrzebujemy:

  • Małej, najlepiej 10 ml buteleczki z ciemnego szkła 
  •  Wagi, do dokładnego odmierzenia kwasu 
  • Witaminy C w formie kwasu askorbinowego ( mój jest z ZSK) 
  • Wody DEMINERALIZOWANEJ (tylko i wyłącznie! Taka do żelazek) 
Opcjonalnie kilku kropli alkoholu który zwiększy trwałość serum. Ja po prostu nalewam go odrobinkę do buteleczki (w celu jej odkażenia), chwilę potrząsam i wylewam. Na ściankach pozostaje go trochę.

Zazwyczaj robię stężenia wahające się miedzy 10 a 15 % kwasu askorbinowego.

Do buteleczki wsypuję ok. 1 do 1,5 g kwasu i wypełniam buteleczkę wodą demineralizowaną. Wstrząsam przez chwilę, żeby kwas się rozpuścił (zazwyczaj mały osad pozostaje) i gotowe! Przechowuje w lodówce (wiem, powtarzam się:))

Stosuję codziennie rano (uprzednio wstrząsając buteleczką), ok. 10 minut przed aplikacją filtra.

Uwaga: u niektórych serum może podrażnić skórę, zwłaszcza jeśli używa się innych drażniących preparatów. Lepiej zachować ostrożność i zacząć od mniejszego stężenia (10%). Na mojej skórze to serum nie robi wrażenia, mimo pozostawiania pod wpływem kuracji dermatologicznej.

Skóra jest pięknie rozświetlona, koloryt ładniejszy, a piegi i przebarwienia znikają. To chwila roboty i niewielki koszt, a efekty gwarantowane. Polecam!

O serum z witaminą C, także tych kupnych pisała m.in. Italiana.



Źródła:

Biochemia Urody

Mazidła

środa, 3 października 2012

Zużycia miesiąca: wrzesień



Ostatnio niestety nie mam za wiele czasu na prowadzenie bloga, stąd tak rzadko pojawia się tu coś nowego. W przygotowaniu jest post o serum z witaminą C. A tymczasem zapraszam na krótkie recenzje produktów, które zużyłam w tym miesiącu:

Żel Babydream z Rossmanna- ten produkt zna chyba każdy, mój KWC. Mimo ostatniego zamieszania z tym produktem kupię go ponownie. Używam standardowo, do mycia ciała, a także dobrze służy mi do czyszczenia pędzli.

Odzywka Garnier avokado i masło karite- gęsta i tym samym bardzo wydajna odżywka, której od kilku miesięcy używałam razem z mamą. Bardzo się polubiłyśmy, daje efekt push up. Kupię ponownie.

Pasta do zębów Alverde- mam tak bardzo neutralne odczucia, że niewiele mogę o tym produkcie napisać. Ma bardzo delikatny smak i zapach i nie do końca mi to odpowiadało. Pasta nie posiada sls co jest jej dużym atutem. Nie kupie jej jednak ponownie, ale nie dlatego że to zły produkt, ale ponieważ produkty tej firmy nie jest dostępne stacjonarnie w Polsce. Wracam do sprawdzonego Meridolu:)

Alverde, krem pod oczy- Stosowałam ten krem codziennie rano i wieczorem od czerwca. I już powoli zaczynałam wierzyć w to, że mam jakiś magiczny, niekończący się egzemplarz, gdy po 4 miesiącach krem zakończył swój żywot. A opakowanie ma tylko 10 ml. Byłam bardzo z niego zadowolona, nie powodował pieczenia w okolicach oczu. Nie kupię ponownie, z powodów które opisywałam wyżej, poszukam czegoś równie dobrego:) Osobom mającym dostęp do produktów Alverde, gorąco ten krem polecam!

Ekstrakt wzmacniający włosy z ZSK- zużyłam cały do mojej ostatniej wcierki. Wzbogacałam nim również maski i płukanki. Kupię ponownie, ze względu na super skład.

Organiczny olej z pachnotki- od pewnego czasu to jedyny olej, którego używam w pielęgnacji cery. Przeznaczony do tej trądzikowej, działa na bakterie Propionibacterium acnes wywołujące trądzik młodzieńczy. Fajny, lekki olej, z którym zostanę na dłużej. Kupię ponownie.

Antyperspirant Adidas action 3 fresh- produkt jest zupełnym niewypałem. Wrzucam go nie zużywszy w całości (bardzo rzadko mi się to zdarza). Mimo że dobrze chroni, jednocześnie bardzo mnie uczulił. Wyskakują mi po nim bolące, podskórne gule, a pachy swędzą niemiłosiernie! Obecnie jestem na etapie szukania dezodorantów bez soli aluminium. Nie polecam tego paskudztwa i pod żadnym pozorem nie kupię go ponownie.  

Pozdrawiam!

poniedziałek, 24 września 2012

DIY: wcierka do skóry głowy



Od pewnego czasu zauważyłam u siebie wzmożone wypadanie włosów (zapewne spowodowane zmianą pory roku). Chodziłam nawet za sklepową wcierką, ale akurat nie mogłam trafić na te, którymi byłam zainteresowana. Wczoraj wieczorem wpadłam na pomysł ukręcenia sobie podobnego kosmetyku z półproduktów, które mam w domu. Zapraszam do zapoznania się z moją miksturą:)

Zależy mi przede wszystkim na opanowaniu wypadania włosów, wzmocnieniu ich i zagęszczeniu.

Mam nadzieję, ze moja receptura kogoś zainspiruje:)

  • Potrójny kwas hialuronowy 1,5% 2g
  • Niacynamid 3g
  • Hydrolizat keratyny 2g
  • Kolagen i elastyna 1g
  • D-Pantenol 0,5g
  • Aloes zatężony 10 krotnie 4g
  • Ekstrakt wzmacniający włosy 4g
  • Olej z linianki siewnej 5g
  • Mieszanka zielonej i białej herbaty do 100 gram
  • Emulgator SLP 1g
  • Kilka kropli konserwantu

Posiadam wagę więc ilości składników podaję w gramach. Dzięki niej cały proces wykonywania kosmetyku przebiega o wiele szybciej niż gdybym miała te ilości odmierzać w mililitrach. Mam także pewność, że wszystko jest dokładnie odmierzone. Taka waga kosztuje grosze a to naprawdę duże ułatwienie:)

Kilka słów o wybranych składnikach pod kątem ich wpływu na włosy i efektach jakich oczekuję:

Niacynamid – wpływa na stopień ukrwienia skóry, ma korzystne działanie na mikrokrążenie skórne, ogranicza nadmierne wypadanie włosów, może przyspieszać wzrost włosów.
Hydrolizat keratyny – wzmacnia i odbudowuje strukturę włosa.
Kolagen i elastyna - w tym przypadku interesuje mnie głównie ta druga, ponieważ wykazuje dużą zdolność pobudzania wzrostu włosów.
Aloes - nawilża, uelastycznia i wzmacnia włosy, zapobiega ich wypadaniu. 
Ekstrakt wzmacniający włosy – początkowo chciałam zrobić wcierkę na bazie alkoholu. Zrezygnowałam jednak ze względu na ten cenny produkt, który nie może być dodawany do wyrobów spirytusowych. Ekstrakt zawiera składniki o działaniu wzmacniającym włosy m.in., skrzyp, pokrzywę, proteiny jedwabiu, brazylijski żeń-szeń, i wiele wiele innych:)
Olej z linianki siewnej wybrałam dlatego, że jest lekki i łatwo go z włosów zmyć. Ponadto ochrania mieszki włosowe. Wydał mi się najodpowiedniejszy akurat z tych, którymi dysponuję.
Zdecydowałam się na mieszankę herbat zamiast zwykłej wody. Zielona herbata bogata jest przede wszystkim w witaminy z grupy B zapobiegające wypadaniu włosów. wzmacnia je i przyspiesza ich wzrost. Biała herbata natomiast chroni włosy przed promieniami UV i toksynami, wzmacnia cebulki włosów, zapobiegaj ich wypadaniu.
Dzięki D-pantenolowi włosy nabierają połysku, są gładsze i zdrowsze. 
Mój kwas hialuronowy posiada trzy rodzaje cząsteczek, z których jedna (LMW) znacząco wpływa na przyspieszenie wzrostu włosów.
Gdyby ktoś chciał skorzystać z przepisu polecam dać więcej SLP (do 2%) ponieważ lekko oddziela się faza olejowa od wodnej.

Zamierzam wcierać w skórę głowy na noc przed każdym myciem. Za ok miesiąc zdam relację:)

I to by było na tyle:) Jestem ciekawa Waszych sposobów na ograniczenie wypadania włosów.
Pozdrawiam!

niedziela, 16 września 2012

Opalenizna z tubki: Lirene vs. Bielenda


Jako typ zmarzlucha uwielbiam upały i wygrzewanie się w słońcu. Nigdy jednak nie zapominam o wysokiej ochronie przeciwsłonecznej;). Przebywanie na słońcu sprawia mi wiele radości i nie wyorałam sobie, że mogłabym z tego zrezygnować. Jednak czasy kiedy intensywność opalenizny świadczyła o udanym urlopie bezpowrotnie minęły, a spalona słońcem skóra jest po prostu tandetna. Zawsze lubiłam delikatną opaleniznę, efekt skóry muśniętej słońcem. Mimo to pod wpływem kilku lektur na temat czerniaka i szkodliwości promieni UV zdecydowałam się nie ryzykować swoim zdrowiem. Zwłaszcza, że podobny efekt mogę osiągnąć odpowiednimi kosmetykami. Zapraszam do recenzji dwóch balsamów brązujących: Lirene Body Arabica oraz Bielenda orzech&bursztyn.



Cena, pojemność i opakowanie: Lirene 12 zł/250 ml - opakowanie z wygodna klapką
Bielenda 14zł/200ml - odkręcany słoiczek, może mniej higieniczny, ale dokładnie widać ile jest produktu i w jakim tempie ubywa.
(ceny podpatrzyłam na Wizażu, ponieważ nie pamiętam ile produkty dokładnie kosztowały)

Dostępność: drogerie Rossmann, Natura

Wydajność: duża

Lirene oferuje nam dwie wersje kolorystyczne: Cafe Latte dla jasnej karnacji i Cafe Mocha dla ciemnej. Używam tej drugiej (mam średnio jasny odcień skóry, opalam (a właściwie opalałam) się na kolor oliwkowy), dziewczynom z bardzo jasna skóra polecam zacząć od wersji dla jasnej karnacji.

Efekt - W obu przypadkach zauważalna opalenizna pojawia się już po 2 do 3 aplikacjach i utrzymuje się na skórze kilka dni. Schodzi równomiernie, w niezauważalny sposób. Oba balsamy nie pozostawiają na ciele smug. Widzicie, że zamierzony efekt można osiągnąć bardzo szybko. W przypadku LIRENE efekt jest bardzo naturalny! Przyjaciółki często zwracały uwagę na moja opaleniznę, podkreślając ze wygląda bardzo naturalnie. Opalenizna jaka pozostawia Bielenia jest dużo mniej atrakcyjna – niestety wpada lekko w pomarańczowe tony, co widać przede wszystkim na nogach.

Aplikacja i konsystencja- przy Lirene trzeba się trochę namachać, balsam dłużej się wsmarowuje i wymaga większego zaangażowania:) Bielenda natomiast ma idealną konsystencję i bardzo szybko się wchłania. Niestety ma jedna istotną wadę - złote drobinki. Może nie należą do nachalnych, ale mi osobiście przeszkadzają, wołałabym żeby ich nie było.

Zapach- niezaprzeczalnym faworytem jest w tej kategorii Bielenia- nie wyczuwam charakterystycznej woni jaka towarzyszy produktom tej kategorii, a mój nos jest na to baaaardzo wrażliwy. Lirene radzi sobie trochę gorzej. Początkowo ma silnie kawowy zapach, który bardzo mi odpowiada. Jednak po godzinie zaczyna wychodzić lekki, ale wyczuwalny smrodek. Jest na tyle delikatny, że jestem w stanie go zaakceptować.

Skład i nawilżanie- niestety oba balsamy posiadają w swoim składzie parafinę. Lirene ma ją na drugim miejscu w składzie, a Bielenda na czwartym. Lirene nie nawilża skóry dostatecznie i po kilku dniach stosowania pozostawia ją lekko przesuszoną. Brązujący efekt zapewnia KAWA i BETA KAROTEN. Bielenda ma bogatszy skład. Znajdziemy tam masło kakaowe, olej macademia czy olej palmowy. Za przyciemnienie skory odpowiada m.in. wyciąg z ORZECHA WŁOSKIEGO. Bielenda odpowiednio nawilża co w tego typu kosmetykach jest rzadkością.

Podsumowanie: balsam od Bielendy to przyzwoity produkt z ładnym składem, dla osób bardzo wrażliwych na nieprzyjemną woń opalaczy. Nie zdetronizuje jednak Lirene, który gwarantuje piekną opaleniznę w krótkim czasie. Zużyłam już wiele opakowań co mówi samo za siebie. Z czystym sumieniem mogę polecić ten produkt!

Używacie balsamów brązujących? Chętnie przeczytam o Waszych typach:)