Dziś zapraszam na krótki wpis prezentujący mój wczorajszy rossmannowski łup. Mowa o morelowym lakierze do paznokci Rimmel Salon PRO nr 705 reggae splash.
Na punkcie lakierów mam niemałego bzika. Wygląda to tak, że nie potrafię nie wyjść z drogerii bez przynajmniej jednej sztuki. Rzadko jednak jestem w pełni usatysfakcjonowana. Tym razem było inaczej- lakier Rimmel w odcieniu Reggae Splash ma w sobie coś wyjątkowego. Obawiam się jednak, że dostrzeżenie tego na moich mocno zmęczonych paznokciach może być nieco utrudnione.
Kolor mnie oczarował. To piękna morela - ani zbyt chłodna, ani zbyt ciepła, taka akurat:)
Mam już jeden lakier z tej serii (od przyjaciółki;)) i jego formuła bardzo mi odpowiada. Mimo dużego pędzelka, lakier można nałożyć precyzyjnie. Kryje przy drugiej warstwie, schnie w normalnym tempie. Trwałość podejrzewam, że będzie znaczna. Kupiłam go w promocji za ok. 13 zł (jego cena z przed obniżki to ponad 18 zł). Butla mieści aż 12 ml lakieru.
Na zdjęciu lakier pokryty jest top coatem od Kobo, który w moim odczuciu dodatkowo wydłuża czas schnięcia całości... ale o nim innym razem.
Wiem już, że będzie to zadecydowanie jeden z moich ulubieńców:)
Pozdrawiam, di!
wtorek, 4 czerwca 2013
poniedziałek, 13 maja 2013
Kozieradka czyli jak zagęścić czuprynę i uspokoić cerę
Kozieradka to moje największe odkrycie
ostatnich miesięcy. Mimo że informacje na temat cudownych
właściwościach tego ziółka obiegły blogosferę już jakiś czas
temu, nie mogłabym nie wtrącić swoich trzech groszy. Zapraszam na
moją relację z ponad trzymiesięcznego jej stosowania:)
Kozieradkę
wcieram w skórę głowy
po (prawie) każdym myciu, a także czasami zdarza mi się
stosować ją do tonizowania skóry twarzy (mniej regularnie).
Efekty jakie osiągnęłam zawzięcie
wcierając kozieradkę w skórę głowy są krzepiące: pojawiła się
ogromna ilość bejbików (dla niewtajemniczonych: nowych włosów).
Zagęszczenie czupryny jest na tyle widoczne, że zwróciło uwagę
przyjaciółki, która twierdzi, że nie widać mi już prawie
przedziałka:). Swoją przygodę z kozieradką zaczęłam w
krytycznym dla moich włosów momencie, kiedy leciały mi z głowy na
potęgę, a spadek objętości włosów był już mocno wyczuwalny. Z
pomocą przyszła właśnie kozieradka. W tempie błyskawicznym
rozprawiła się z problemem- w ciągu około dwóch tygodni od
zaczęcia kuracji włosy przestały wypadać.
Jedyną zaobserwowaną wadą tego
specyfiku jest jego zapach, który (nie okłamujmy się) nie należy
do najprzyjemniejszych. I to nie tylko moja opinia, zdecydowana
większość osób mających do czynienia z kozieradką skarży się
na jej specyficzny smrodek.
Jest na to sposób- przygotowywanie
każdej porcji bezpośrednio przed aplikacją, lub trzymanie jej w
lodówce. Z moich obserwacji wynika, że smrodek zazwyczaj wychodzi
na drugi dzień, dotyczy to porcji trzymanych poza lodówką, mimo
ich uprzedniego zakonserwowania. Efekty są jednak na tyle
spektakularne, że kwestia zapachu schodzi na dalszy tor.
Dodatkowo na korzyść kozieradki
przemawia jej cena. Swoją kupuję w sklepie zielarskim i płacę za
nią ok 2,5 zł. Opakowanie 50 g starcza na kilka kubków wcierki.
Kozieradka ma postać drobno zmielonego żółtego proszku.
Płyn z kozieradki nakładam na skórę
głowy pipetką - ten sposób aplikacji jest moim zdaniem
najwygodniejszy. Nie zauważyłam wpływu na przetłuszczanie się
skóry głowy.
Przygotowanie wcierki również nie
sprawia kłopotów:
Do kubka wsypujemy jedną łyżkę
stołową kozieradki, zalewamy wrzącą wodą, mieszamy.
Zaparzamy pod przykryciem 15/30 min.
Po tym czasie płyn ostrożnie
przelewamy do odpowiedniego pojemniczka (ważne żeby nie mieszać po
zaparzeniu- nasionka opadają na dno)
Ja jeszcze dodatkowo konserwuję całość
FEOGiem. Jeśli tego nie zrobimy trzymajmy nasz specyfik w lodówce.
Kozieradkę w takiej postaci można
także traktować jak tonik i przecierać nią twarz.
Moja cera bardzo dobrze na nią
reaguje- jest wyraźnie uspokojona, a pory są ściągnięte. Wiem,
że wiele dziewczyn z powodzeniem stosuje ją na trądzik. Cery
problematyczne powinny spróbować.
Używacie kozieradki? Jeśli tak, jakie
są u Was efekty? Możecie polecić inne sprawdzone wcierki?
Pozdrawiam, di!
środa, 1 maja 2013
Kremy od Sylveco
Witajcie!
Po dłuższej nieobecności wracam do
Was z recenzją dwóch kremów do twarzy, głośnej ostatnio w
blogosferze, marki Sylveco.
Bohaterami dzisiejszej notki są:
- lekki krem brzozowy
- lekki krem nagietkowy
Opakowanie: higieniczne z pompką
mieszczą 50 ml kremu
Dostępność: głównie sklepy
internetowe; na stronie Sylveco znajdziemy adresy sklepów
stacjonarnych posiadające kosmetyki tej marki
Cena:
ok. 25 zł/sztuka
Składy: naturalne, bogate w
oleje i ekstrakty
Składy
kosmetyków znajdziecie na oficjalnej stronie. Są przetłumaczone na
polski, a każdy składnik ma odnośnik do słowniczka.
Bardzo
duże ułatwienie. Widać,
że marka nie ma nic do ukrycia:)
Oba przeznaczone są do stosowania na
dzień, ale mają także swoje bardziej treściwe odpowiedniki na
noc.
Swoją przygodę z tą marką
rozpoczęłam kilka miesięcy temu od kremu brzozowego.
Krem dedykowany jest przede wszystkim
skórze suchej, ja jednak poleciłabym ją raczej tym tłuściejszym.
Powód? Krem wchłania się do matu- osobiście wolę te, które
pozostawiają cienką warstewkę ochronną na skórze. Myślę, że
gdyby krem trafił do mnie w tym momencie – byłabym zadowolona. W
zimę - kiedy go stosowałam, okazał się za lekki. Krem wchłaniał
się tak błyskawicznie, że początkowo miałam problem z dokładnym
rozprowadzeniem go. Po prostu znikał:) Przez to wydał mi się dużo
mniej wydajny od swojego nagietkowego kolegi, z którym tych
problemów nie mam.
Mimo, że wersja brzozowa nie
zachwyciła mnie, zdecydowałam się na krem nagietkowy.
Wersja z nagietkiem jest moim
faworytem. Dedykowana cerze zanieczyszczonej i z objawami trądziku
sprawdza się u mnie świetnie. Nawilża, natłuszcza, koi i
pozostawia lekki film na skórze, mając jednocześnie lekką
formułę.
Pamiętam, że testowałam kiedyś
hydrolat nagietkowy i działanie tego ziółka wpływało zbawiennie
na moją suchą, ale skłonną do zanieczyszczeń cerę. Nagietek ma
działanie
przeciwbakteryjne,
przeciwzapalne, gojące i oczyszczające.
Bardzo
ważne jest też to, że żaden z kremów nie zapchał mnie.
Podsumowując
mogę polecić oba kremy- wersję brzozową osobom, które lubią
lekkie formuły wchłaniające się do matu, a wersję z nagietkiem
cerom
zanieczyszczonym. Uważam, że piękne składy i rozsądna cena
przemawiają na korzyść tych produktów.
Cieszę
się, że na rodzimym rynku pojawiła się taka marka jak Sylveco:)
W
ofercie jest jeszcze kilka produktów,
które mnie kuszą-
m.in. wersja rokietnikowa i wersja nagietkowo-brzozowa z betuiną.
Miałyście
jakieś kosmetyki Sylveco? Czy
możecie polecić inne naturalne kremy?
P.S. Jeśli szukacie naturalnego kremu do twarzy zajrzyjcie też do mojej wcześniejszej recenzji o kremach Alerry KLIK
Pozdrawiam, di
Etykiety:
kremy do twarzy,
lekki krem brzozowy,
lekki krem nagietkowy,
Sylveco
Subskrybuj:
Posty (Atom)