poniedziałek, 13 maja 2013

Kozieradka czyli jak zagęścić czuprynę i uspokoić cerę



Kozieradka to moje największe odkrycie ostatnich miesięcy. Mimo że informacje na temat cudownych właściwościach tego ziółka obiegły blogosferę już jakiś czas temu, nie mogłabym nie wtrącić swoich trzech groszy. Zapraszam na moją relację z ponad trzymiesięcznego jej stosowania:)

Kozieradkę wcieram w skórę głowy po (prawie) każdym myciu, a także czasami zdarza mi się stosować ją do tonizowania skóry twarzy (mniej regularnie).

Efekty jakie osiągnęłam zawzięcie wcierając kozieradkę w skórę głowy są krzepiące: pojawiła się ogromna ilość bejbików (dla niewtajemniczonych: nowych włosów). Zagęszczenie czupryny jest na tyle widoczne, że zwróciło uwagę przyjaciółki, która twierdzi, że nie widać mi już prawie przedziałka:). Swoją przygodę z kozieradką zaczęłam w krytycznym dla moich włosów momencie, kiedy leciały mi z głowy na potęgę, a spadek objętości włosów był już mocno wyczuwalny. Z pomocą przyszła właśnie kozieradka. W tempie błyskawicznym rozprawiła się z problemem- w ciągu około dwóch tygodni od zaczęcia kuracji włosy przestały wypadać.

Jedyną zaobserwowaną wadą tego specyfiku jest jego zapach, który (nie okłamujmy się) nie należy do najprzyjemniejszych. I to nie tylko moja opinia, zdecydowana większość osób mających do czynienia z kozieradką skarży się na jej specyficzny smrodek.
Jest na to sposób- przygotowywanie każdej porcji bezpośrednio przed aplikacją, lub trzymanie jej w lodówce. Z moich obserwacji wynika, że smrodek zazwyczaj wychodzi na drugi dzień, dotyczy to porcji trzymanych poza lodówką, mimo ich uprzedniego zakonserwowania. Efekty są jednak na tyle spektakularne, że kwestia zapachu schodzi na dalszy tor.

Dodatkowo na korzyść kozieradki przemawia jej cena. Swoją kupuję w sklepie zielarskim i płacę za nią ok 2,5 zł. Opakowanie 50 g starcza na kilka kubków wcierki. Kozieradka ma postać drobno zmielonego żółtego proszku.


Płyn z kozieradki nakładam na skórę głowy pipetką - ten sposób aplikacji jest moim zdaniem najwygodniejszy. Nie zauważyłam wpływu na przetłuszczanie się skóry głowy.


Przygotowanie wcierki również nie sprawia kłopotów:
Do kubka wsypujemy jedną łyżkę stołową kozieradki, zalewamy wrzącą wodą, mieszamy.
Zaparzamy pod przykryciem 15/30 min.
Po tym czasie płyn ostrożnie przelewamy do odpowiedniego pojemniczka (ważne żeby nie mieszać po zaparzeniu- nasionka opadają na dno)

Ja jeszcze dodatkowo konserwuję całość FEOGiem. Jeśli tego nie zrobimy trzymajmy nasz specyfik w lodówce.

Kozieradkę w takiej postaci można także traktować jak tonik i przecierać nią twarz.
Moja cera bardzo dobrze na nią reaguje- jest wyraźnie uspokojona, a pory są ściągnięte. Wiem, że wiele dziewczyn z powodzeniem stosuje ją na trądzik. Cery problematyczne powinny spróbować.

Używacie kozieradki? Jeśli tak, jakie są u Was efekty? Możecie polecić inne sprawdzone wcierki?  

Pozdrawiam, di!

środa, 1 maja 2013

Kremy od Sylveco

Witajcie!

Po dłuższej nieobecności wracam do Was z recenzją dwóch kremów do twarzy, głośnej ostatnio w blogosferze, marki Sylveco.
Bohaterami dzisiejszej notki są:
  • lekki krem brzozowy
  • lekki krem nagietkowy

Opakowanie: higieniczne z pompką mieszczą 50 ml kremu
Dostępność: głównie sklepy internetowe; na stronie Sylveco znajdziemy adresy sklepów stacjonarnych posiadające kosmetyki tej marki
Cena: ok. 25 zł/sztuka

Składy: naturalne, bogate w oleje i ekstrakty
Składy kosmetyków znajdziecie na oficjalnej stronie. Są przetłumaczone na polski, a każdy składnik ma odnośnik do słowniczka. Bardzo duże ułatwienie. Widać, że marka nie ma nic do ukrycia:)

Oba przeznaczone są do stosowania na dzień, ale mają także swoje bardziej treściwe odpowiedniki na noc.
Swoją przygodę z tą marką rozpoczęłam kilka miesięcy temu od kremu brzozowego.
Krem dedykowany jest przede wszystkim skórze suchej, ja jednak poleciłabym ją raczej tym tłuściejszym. Powód? Krem wchłania się do matu- osobiście wolę te, które pozostawiają cienką warstewkę ochronną na skórze. Myślę, że gdyby krem trafił do mnie w tym momencie – byłabym zadowolona. W zimę - kiedy go stosowałam, okazał się za lekki. Krem wchłaniał się tak błyskawicznie, że początkowo miałam problem z dokładnym rozprowadzeniem go. Po prostu znikał:) Przez to wydał mi się dużo mniej wydajny od swojego nagietkowego kolegi, z którym tych problemów nie mam.
Mimo, że wersja brzozowa nie zachwyciła mnie, zdecydowałam się na krem nagietkowy.

Wersja z nagietkiem jest moim faworytem. Dedykowana cerze zanieczyszczonej i z objawami trądziku sprawdza się u mnie świetnie. Nawilża, natłuszcza, koi i pozostawia lekki film na skórze, mając jednocześnie lekką formułę.
Pamiętam, że testowałam kiedyś hydrolat nagietkowy i działanie tego ziółka wpływało zbawiennie na moją suchą, ale skłonną do zanieczyszczeń cerę. Nagietek ma działanie przeciwbakteryjne, przeciwzapalne, gojące i oczyszczające.
Bardzo ważne jest też to, że żaden z kremów nie zapchał mnie.

Podsumowując mogę polecić oba kremy- wersję brzozową osobom, które lubią lekkie formuły wchłaniające się do matu, a wersję z nagietkiem cerom zanieczyszczonym. Uważam, że piękne składy i rozsądna cena przemawiają na korzyść tych produktów.
Cieszę się, że na rodzimym rynku pojawiła się taka marka jak Sylveco:)
W ofercie jest jeszcze kilka produktów, które mnie kuszą- m.in. wersja rokietnikowa i wersja nagietkowo-brzozowa z betuiną.

Miałyście jakieś kosmetyki Sylveco? Czy możecie polecić inne naturalne kremy?
P.S. Jeśli szukacie naturalnego kremu do twarzy zajrzyjcie też do mojej wcześniejszej recenzji o kremach Alerry KLIK

Pozdrawiam, di